W fantastycznych oparach

Od dłuższego czasu zabieram się na poważnie za fantasy – na polu growym wrażeń dostarcza Dark Souls, zaś w literaturze częstuje się Martinem. No i teraz do tej grupki dochodzi poważniejsze starcie z Sapkowskim w postaci Trylogii Husyckiej, którą skompletowałem z miejsca całą, bezgranicznie ufające w talent mistrza. To na później gdyż w międzyczasie wgryzę w się korespondencję autora Włady Pierścieni – tak więc cały miesiąc w oparach fantasy.

 

th 002

Przy okazji wieńczę pierwszy tom świata Pieśni Lodu i Ognia. Gra o Tron już niemal za mną a z powyższymi przykładami na myśl nachodzi mnie lekka dygresja, co właściwie świadczy lub też czym powinno cechować się takie rasowo wygenerowane fantasy. U Martina na pierwszym planie zostały zarysowane sieci spisków i przeplatanie się rodzinnych zależności – element magii (jeśli go wyróżnić) został zepchnięty w dal (ale jestem dopiero na mizernym początku i co ja mogę wiedzieć) w istocie konstruując powieść z zamiarem wyciśnięcia z niej materii o sensacyjnym stopniu nasycenia przechylając się w stronie natężenia akcji wraz z każdym rozdziałem. U Sapkowskiego wygląda to już zupełnie inaczej, gdyż motywy fantastyczne służą tylko i wyłącznie za opakowanie pod którym przemycane są tematy wyrastające ponad gatunkowe klisze (powiązanie ekologii z terroryzmem, kwestie manipulacji genetycznych), w rezultacie produkując literaturę wieloaspektową o uniwersalnej treści używając fantasy tylko w ramach formy. W końcu na polu pozostaje tylko Tolkien, u którego charakterystyka fantasty polega właśnie na światostwórstwie zatrzymujących się ramach własnych granic sięgając po klasyczne formy opowieści (mit) i tychże instrumenty nie cechując się przy tym skażeniem odwołaniami do myśli współczesnej. Rodzi to pewne ograniczenia ale też nie rozmywa świata w coś co mogłoby się sprawdzić w każdym innym sposobie opowieści, bez przypinania łatki fantasy. Ale to takie luźne gdybanie.

Obejrzałem Pustkowie Smauga i nie zaliczyłem śmiertelnej ilości facepalmów. To po części wynik przygotowania na poluzowanie zasad jakie zastosował Jackson przy przenoszeniu treści literatury wyjściowej na ekran.  Władca Piescieni to nie jest, reżyser nie trzymał się żadnych reguł swobodnie operując wątkami oryginalnymi w połączeniu z wkładem własnym. Słowem: nie ma sensu porównywać filmowego Hobbita z jego książkowym odpowiednikiem. Niemniej produkcja i tak od początku idzie po przewidywalnych torach, oferując wątki i zwroty akcji na poziomie 12-letniego hamburgera z konieczną warstwą romantyczną, zaprzęgając do związku elfkę (elfinę?) i jedynego dającego się strawić (estetycznie, z aparycji, bo nie dosłownie)  krasnoluda. Tyle jeśli chodzi o zgrzyty. Smok był? Był. Rubaszny humor krasnoludów? Owszem. Końcowy twist? Jak najbardziej i jeszcze z emocjonalnym zacięciem więc teraz czekam na więcej.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii filmy, Książki, Zakupy i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „W fantastycznych oparach

  1. SALADYN pisze:

    Ciekawe co by wyszło z takiego związku elfa z krasnoludem ? Nieśmiertelny Gimli !!!

    Polubienie

  2. saladinai pisze:

    Przypomina to „parzenie” się postaci w Dragon Ballu. Nie strasz hybrydami ;/ Inna opcja to elfka z brodą – ugh!

    Polubienie

Dodaj komentarz